W zimnej wodzie zapachy rozchodzą się dużo szybciej i dalej niż w ciepłej. My niestety pod wodą ich nie wyczuwamy, ale ryby są świetnymi wąchaczami. Zresztą zapachy swojego środowiska znają od urodzenia.
Kierując się takim myśleniem wącham muł wszędzie tam gdzie łowię leszcze. Różnice w jego zapachu są naprawdę spore. Niedaleko brzegu na kilku metrach głębokości muł pachnie mocno i przyjemnie. Wyraźnie wyczuwa się w nim woń obumarłej roślinności. Na kilkunastu metrach, to znaczy w tych rejonach, gdzie zimą łowię najczęściej, zapach mułu jest jeszcze bardziej intensywny, ale również przyjemny. W mokrym mule czuć nawet jakąś dziwną świeżość, która jednak po wyschnięciu zanika. Wtedy pachnie nieprzyjemnie martwymi, rozkładającymi się szczątkami (patrz. mój smrodek). Ale podobnie jest z każdym mułem. Po wyschnięciu ma przykry zapach. U podstawy górek zapachy są całkiem inne. Powód jest, jak sądzę, taki że mięczaki i rośliny żyjące na szczycie i na stokach po obumarciu opadają, a prądy wody je znoszą i osadzają gdzieś dalej w jeszcze głębszych miejscach. Stąd chyba ten przyjemny zapach mułu właśnie tu u podstawy podwodnych górek, w moich leszczowych łowiskach.
Zimą, kiedy nęcę leszcze, dodaję do zanęty to, czego najbardziej potrzebują: pożywnego białka zwierzęcego. Wprawdzie w mule mają dużo ochotek, ale mnie chodzi również o zapach. Sypię więc do zanęty mączkę rybną ze smrodkiem i najczęściej koncentrat skorupiaki lub ochotki. Te zapachy i smaki właśnie mułu i różnych innych osadów ściągają leszcze nawet z daleka, a działa tym lepiej, kiedy jest to wszystko dokładnie rozprowadzone w zanęcie. Pod warunkiem, że będzie tego dużo. Teraz zimą leszcze raczej nie przepadają za słodkimi smakami i zapachami. Lepiej niż na piernikową słodycz reagują na kurkumę (składnik mojego pelletu i zanęty), goździk, a nawet piołun. Takich przypraw powinno być w zanęcie tyle, żeby ich zapach wyczuł wędkarz, który łowi kilkadziesiąt metrów od nas. Nęcę przez kilka dni, nim pierwszy raz wpuszczę wędkę do przerębla. Wcześniej nie łowię, bo czekam na poważne ilości poważnych leszczy. Nawet zimą spod lodu nie da się zwabić do drobnej zanęty kilkukilowych łopat. Taki jest instynkt tych ryb. Zimą też łatwo zdobyć racicznice, czy obumarłe rośliny a nawet wysuszony muł. Racicznice pogniotę, a rośliny wcześniej nazbierane wysuszę zmielę i razem z racicznicami dodam do zanęty np. takiej z pęczaku z płatkami. I ile mnie kosztuje najlepsza i naturalna zanęta pod słońcem? To tylko minimalny przykład jak podejść wielkie ryby, ale zawsze najważniejsze będzie miejsce. Ja mam dziś już ułatwienie troszkę, bo przez te ponad 40lat wypracowałem sobie mój smrodek, a i jakoś udaje mi się wytropić te piękne wielkie łopaty.
Bodzio