Wiosenne notatki
Dla mnie robienie sobie notatek bez termometru nie miało by prawie sensu. Szczególnie wiosną kiedy wszystko zaczyna odżywać i drażnić mnie na wodzie do granic wytrzymałości. Płocie skaczą aż huczy na jeziorze leszcze podnoszą mi ciśnienie, jak na barometrze. A ja nie wiem gdzie zarzucić wędkę, bo wszędzie jest pełno wielkich ryb. Głowa kiedy jestem nad wiosenną wodą lata mi we wszystkie strony, bo nie chcę przegapić ani jednego lechola w spławie w uszach huczy od potężnych plusków na wodzie czyste wariactwo w głowie. Ale od jakiegoś czasu mam dobre lekarstwo na te dolegliwości wędkarskie. Termometr taka mała rzecz, a jaka mądra ile może rozwiązać moich problemów. Do pary z termometrem każdy wędkarz powinien mieć jeszcze lornetkę, ale to droga rzecz i ja też nie mam. Podsumowanie z pytaniem, co robię kiedy nie łowię, a co robię kiedy łowię? Za każdym razem to samo notuję wszystko co może mi się przydać i co niby się nie przyda.
Wiosną bardzo lubię łowić płocie, ale porządne, bo takie na łubin ja nazywam je płociami łubinówkami. Zawsze mam ten sam problem na wiosnę które łowisko wybrać. Mam kilka miejsc wypatrzonych gdzie płocie skaczą na wodzie aż miło posłuchać i popatrzeć. Wreszcie decyduję się na dwa, ale wiem, że muszę konkretnie wybrać tylko jedno w które wsypię wiele kilogramów łubinu. A drugie będzie tylko miejscem dla odprężenia i cierpliwego czekania co zdziała łubin.
Jedno z miejsc, to miejsce na granicy głównego nurtu rzeki, która tu wpływa do jeziora. Ale żebym mógł dojść do tego nurtu muszę wejść do wody w woderach i od trzcin przejść po żwirowatym dnie jakieś 10m. tu dopiero zaczyna się spad do koryta rzeki z dość szybkim prądem. Ale ten stromy spad kończy się na trzech metrach głębokości i dalej nie jest już głębiej. Głębiej jest rzecz jasna ale jakieś 50m dalej, ale ta odległość mnie nie interesuje. Mi chodzi o sam stromy spad do tych trzech metrów nic dalej.
Drugie miejsce to zatoka pod przeciwległym brzegiem jakieś 200m od tego pierwszego miejsca. Tu jest za to wsteczny prąd wody, ale bardzo łagodny. Jest także bardzo stromy spad od samego brzegu tak, że nie muszę w ogóle wchodzić do wody i mogę na rzut zestawem łowić nawet na sześciu metrach. I tu i tam w głównym nurcie spławiają się wielkie wiosenne płocie.
I na pewno bym wybrał dla siebie bardzie wygodne miejsce gdybym sobie przez lata nie notował gdzie jest jaka temperatura wody. Dwa miejsca na tym samym jeziorze oddalone od siebie z dwieście metrów, a różnica kolosalna. I mimo, że do dziś wybieram właśnie to miejsce w głównym nurcie i często muszę stać w wodzie oj nie żałuję tego wcale. Pewnie że wiele razy słyszałem od innych że Barton głupi bo stoi w tak zimnej wodzie, ale dlaczego jak wychodziłem z tej wody i ledwo ciągnąłem za sobą siatę z wielkimi płociami ci co się nabijali wleźli by tu na bosaka i tak prawie robili. Mi nic nie było bo ma zabezpieczone nogi od stóp do ud gazetami i słomą. Zimna się nie czuje nic.
Dlaczego wybrałem to miejsce?
Kiedy temperatura wody tu ma 5 stopni to znaczy zaraz po puszczeniu lodów na jeziorze w drugim miejscu w zatoce woda ma dobre sześć. Wiem, wiem wiadomo, że od razu zatoka się okaże lepsze bo tam cieplejsza woda. Jasne że to prawda ale tu będzie tyle różnych roczników że złowienie wielkich okazów bez pustych zacięć będzie tylko szczęśliwym przypadkiem, a ja nie lubię przypadków. Półtora stopnia różnicy to bardzo dużo jak na tę porę roku. Ale te sprawę wyjaśnia rzeka, która tu wpływa, a ryby się pchają znowu do rzeki. Nigdy nie spotkałem żeby wielkie ilości drobnicy się pierwsze pchały do rzeki do zimnej wody. Ale starsze roczniki prawie cały cza się trzymają głównego nurtu i zimniejszej wody.
Pierwsze nęcenie w tym miejscu w nurcie ale już w jeziorze zaczynam od temperatury sześć stopni. Sypię pół wiadra moczonego i podgotowanego łubinu i nic więcej. Ale mam też ze sobą moją normalną zanętę czyli owies obłuszczony, pęczak i soje z kolendrą i smrodkiem. Ale to będzie wysypane z drugiej strony w zatoce bo tam od razu będę sobie łowił na bata. Kiedy pierwszy raz sypię łubin to staram się go rozsypać jak najszerzej. Chciałbym żeby ryby z całego tego obszaru głównego nurtu miały się czym zainteresować. To całe rozsypanie trwa kilkanaście minut. I już się stąd zmiatam na drugą stronę do zatoki i tu sobie przez kilka dni połowię.
Codziennie rano jestem w pierwszym miejscu i sypię do wody pół wiadra łubinu. Od dwóch dni rozsypuję dwie garście pod nogi czyli na głębokości jednego metra. Na czwarty dzień jak przyjechałem rano i zobaczyłem czyste dno bez jednego ziarenka łubinu coś się zagotowało we mnie. Ale wiem, że jeszcze nie zarzucę tu dziś wędki. Za to przez głowę przebiegło mi tyle nie ciekawych myśli, że musiałem sprawdzić czy to na pewno płocie wyżarły mój łubin.
Sprawdziłem temperaturę wody rano i miała tu 7 stopni. postanowiłem przyjechać pod wieczór sypnąć łubinem pod nogi i sprawdzić temperaturę. Wieczorem woda tu była cieplejsza o niecały stopień, a w zatoce znowu o półtora. Wiem z doświadczenia, że przy temperaturze osiem stopni wielkie płocie zaczynają ostro żerować. Ale też wiem, że już rano będzie i o półtora stopnie woda zimniejsza. Tym ryb nie oszukam i siebie też ale rozsypałem trzy garście łubinu i pojechałem. W nocy nie mogłem spać już widziałem jak płociska wyżerają łubin i rano coś się ze mną stanie ale co?
Już nie mogłem wytrzymać i jeszcze przed świtem jestem nad jeziorem. Jest znowu zimno a ja włażę już do wody często i sam się sobie dziwię i się zastanawiam może ci inni mają rację że mnie pogięło. Nie widzę jeszcze dobrze dna bo jest szaro na dworze, ale mierzę temperaturę i się sprawdziło woda spadła o dobre półtora stopnia. A łubin tylko trochę wyzbierany. Już świt i zaczynają skakać tu płocie, ale bardzo rzadko.
Z daleka widzę zatokę tam jest większy ruch na wodzie i do jasnej ….. nie wiem co teraz tu próbować pierwszy raz po tygodniu sypania łubinem czy przejechać do zatoki i połowić płoci różnych roczników. Nie wytrzymałem tyle dni to i jeszcze wytrzymam. Taka zimna noc i taki duży spadek temperatury nie skusi ryb do żerowania. I się nie pomyliłem w zatoce kiedy do tej pory różnice temperatury wahały się do jednego stopnia codziennie miałem ładną porcję płoci. Dziś figa kilkanaście wymiarów i finał zabawy.
Wieczorem już wiedziałem że noc będzie dużo cieplejsza bo się zachmurzyło i wiatr zmienił kierunek na południowy. Więc rano już nie ma mowy sprawdzam po raz pierwszy nowe miejsce. Czy będą moje łubinówki, czy błąd w obliczeniach. Wieczorem z termometrem odwiedziłem moje miejsce. Wszedłem do wody i zobaczyłem jak mój łubin w dalszym ciągu sobie leży na dnie. Woda ma znowu osiem stopni, a w zatoce dziewięć. Południowy wiatr, który w ciągu dnia zaczął się nasilać zrobił swoje, to już mam sprawdzone od lat. Wiatr wiał pod prąd rzeki i fale mieszały wodę. Cieplejszą z jeziora zepchnęły tu pod rzekę i się fajnie wszystko unormowało. Strzał w dychę okazał się rano, kiedy zmierzyłem temperaturę w nurcie i miała jak wieczorem osiem stopni, a po łubinie pod nogami nie zostało ani ziarenka. Niech ktoś zgadnie jak ja się czułem, gdy jeszcze zobaczyłem i usłyszałem huk na wodzie w moim łowisku.
Po cichu wycofałem się do brzegu i szybko rozkładam odległościówki, bo botem trochę za blisko bym sięgał. Przede mną jakieś trzy, może cztery metry jest jeszcze płytko i widzę dno, ale już dalej nie zrobię kroku, bo by mi się woda do woderów nalała. Serce mi wali jak młot jak słyszę te płocie skaczące. Siatka wisi na widełkach z gałęzi, łubin w woreczku w kieszeni i w zapasie pudełko białych robaków.
Rzucam trzy garście łubinu do wody i co najpierw założyć na haczyk białe, czy od razu łubin? Dobra białe to sprawdzę czy jakaś ryba żeruje przy dnie na tych trzech metrach. Na mój łubinowy haczyk nr 4 wchodzi sześć, siedem białych. Rzut i od razu branie no płoć całkiem przyzwoita, ale to nie łubinówka. Moje łubinówki to płocie od 30dkg. Kolejny rzut też branie tym razem większa od poprzedniej. Dość zakładam łubin i do wody jest branko szybkie ale nie dokończone nie zacinam, bo wiem, ze to coś mniejszego. Powtórka po kilku sekundach tym razem spławik wali pod wodę zdecydowanie zacięcie i piękne odjazdy grubej złotej płoci ma dobre pół kilo, to już prawdziwa łubinówki. Kolejne płocie walą w łubin jak oszalałe co jedna to jakby większa, a może to tylko mi się tak zdaje, ale niech tak zostanie. Po godzinie brania ustają i nie ma nawet drobnicy. Przez pół godziny nic się nie dzieje. Zakładam białe i też nic. Dopiero po chwili kilka brań na białe, ale pustych. Kolejne branie to duża płoć i znowu drobnica. Odeszły ale jak się nie mylę z poprzednich lat, to za chwilę powinien zrywać się wiatr. Bo południowy wiatr raczej nigdy nie jest spokojny. A wtedy płocie wrócą tak przeważnie było przy temperaturze wody 8 stopni. Wiatr zrobi mi tu sporą fale, bo będzie mi dmuchał prawie prosto w twarz. Na razie jest cicho jak na stole. Zaglądam z niecierpliwością do siatki oj jest tych poci już trochę.
Nagle zza pleców tak mi zawiało, że ździwko mnie ogarnęło totalne. Wiar z północy? To raczej nie możliwe tak bez uprzedzenia w postaci chłodniejszego powietrza. A jest całkiem ciepło. Zapomniałem, że stoję w dużej dolinie i górą południowy wiatr się odbił na pewno od skarp i wrócił z przeciwnej strony. Ale takie porywy mogą oznaczać tylko jedno. Silniejszy za chwilę wiatr, a z nim zmianę ciśnienia. Jezioro zaczęło się marszczyć i to nie na żarty musiałem się cofnąć trochę do tyłu, bo woda by zaraz wlewała mi się do butów. Niebo też poszarzało no nie jeszcze tylko deszczu brakuje. Ale za to płocie dostały amoku i brały na łubin całe do południa, a największe od godziny jedenastej do trzynastej.
Dopiero po dwóch dniach ciśnienie poszło do góry i to poważnie. Rozpogodziło się wiatr znowu się zmienił na północny, a po dwóch kolejnych dniach na wschodni. Także w dzień było słonecznie i ciepło nawet bardzo, ale w nocy były nawet przymrozki. Płocie dwa pierwsze dni brały całe do południa i po dwu godzinnej przerwie wracały, albo jak ja to wolę słyszeć napływały nowe i brały do szesnastej non stop.
Kiedy nadeszło ochłodzenie w nocy a dzień był piękny i słoneczny do tego często bezwietrzny temperatura wody w ciągu dnia podskakuje do wieczora i około trzech stopni. za to w nocy już tylko nie znacznie spada. Płocie brały tym razem już tylko z rana i co najwyżej do dziewiątej. Woda podskoczyła do 10 stopni grube płocie zniknęły całkowicie z mojego łowiska. Nawet na powierzchni się nie pokazują, ale ja wiem, że to pora na tarło. Za to daleko na wodzie coraz częściej widzę podejrzane, ale już mi znajome wielkie kręgi, a ja nie dorobiłem się jeszcze lornetki a niech to…
Bardzo szczegółowo notuję temperaturę wody od chwili poszczenia lodów na jeziorze do czerwca włącznie. Szczególnie wiosną kiedy temperatura wody często się zmienia są ważne też inne czynniki. Jeżeli na powierzchni już się woda nagrzeje do sześciu stopni to jest bardzo niekorzystny czas dla wędkarza.
Rzadko się zdarza żeby przez dłuższy czas wiosną aż do maja włącznie wiały wiatry z tego samego kierunku. Jakoś wtedy różnych frontów co chwila napływa tu w naszym rejonie i zmienia pogodę i dwa razy dziennie. Nic gorszego nie ma wcale nie tak skoki ciśnienia mieszają rybą we łbach co zmienność temperatury wody. przekonałem się jesienią, że nawet różnica kilka dziesiątych stopnia działa na ryby. A tu dziennie są skoki i po dwa stopnie szok ogromny, ale one sobie z tym doskonale radzą czego nie można powiedzieć o wędkarzach. Ci ostatni wybierają zawsze dla siebie odpowiednią pogodę i wtedy narzekają ze w jeziorze nie ma ryb.
Tylko ode mnie zależy jak ja się dostosuje do panujących warunków w jeziorze i gdzie w tym czasie przygotuję łowisko. Nie da nic łowienie na ślepo wszędzie tam gdzie tylko się spławia ryba. No chyba, że takie jakie ja łowiłem w zatoce. Ona teraz szczególnie jest w ciągłym ruchu, a jak do temperatury wody w notatkach dopiszę sobie jeszcze ciśnienie powietrza czy stoi czy rośnie czy też spada. Jak i gdzie w tym dniu się się najintensywniej spławiały ryby. Jakie duże płocie skakały tu w zatoce i jak często i jak długo, a jak często i jak długo np. przy nurcie, czy nawet na otwartej wodzie.
Nawet ze zwykłą zanętą już mogę sobie potrenować codziennie w innym miejscu jeziora jakie tylko mi się wydaje łownie podejrzane. Boże kochany jakie różnice można wypisać potem w domu z tego dzisiejszego łowiska od tego wczorajszego. Ile ryb większych złowiłem na białe z rana, ile po południu. Ile na pęczak, czy inną przynętę jakie było nasilenie brań i czy np. był wiatr i z której strony. O jakiej porze słońce już tu zagląda, a o jakiej zaglądało we wczorajsze łowisko, jakie było zachmurzenie jaki to dzień, faza księżyca, co w przyrodzie nad brzegami jeziora charakterystycznego się zmienia. Właśnie podczas wiosny różnice na brzegami jeziora będą bardzo wielkie i będzie co pisać.
Każdy skok temperatury wiosną będzie kolosalną różnica w braniach. Komu się na przykład chce wychodzić na ryby nawet w uprzednio zanęcone łowisko, kiedy na dworze wieje jest pochmurno i zapowiada się deszcz. Teraz wiosną czy to maj czy nawet czerwiec to jeżeli będzie to wiatr z południa z południowego zachodu, a nawet z zachodu nawet cała moja gmina mnie nie zatrzyma w chałupie. Zasuwam nad jezioro aż rower się grzeje i kilka razy łańcuch spadnie w lesie. Właśnie jak wiatry wieją z tych stron są zazwyczaj ciepłe, bo nadchodzi ciepły front. Woda się nagrzewa, a raczej jej cieplejsze warstwy się przemieszczają spychając zimniejsze niżej. W tych stronach jeziora gdzie było do tej pory zimniej i chociaż rybą właśnie ten teren bardziej odpowiada, to jakby tylko czekały na to żeby tu woda podskoczyła, lub tylko napłynęły cieplejsze warstwy. Od razu jak na zawołanie dostają takiego głodu aż miło się robi temu co tu ma przygotowane łowisko.
Skąd mógłbym to wiedzieć gdybym tego wszystkiego przedtem nie zanotował i nie wypraktykował. Siedział bym teraz w domu i klął na pogodę. A kiedy zaczęło by się rozjaśniać i wiatr zmieni się na północny, a na drugi dzień wyjrzy słoneczko i jest pięknie cicho wtedy rwałbym na ryby. Przepiękna pogoda, a tu co jest ryby powyzdychały, to nie możliwe żeby w takiej pogodzie nie brały. A wystarczy sprawdzić temperaturę wody i porównać ją z tą z cieplejszej ale wietrznej pogody. Ale żeby móc porównać trzeba mieć przykłady z innych sezonów.
Nawet kiedy nie jadę na ryby jakiś czas też sobie notuję niektóre sprawy. Nie robię tego codziennie, bo nie ma to sensu, ale notuję większe i mniejsze zmiany ciśnienia. Charakterystyczne wiatry czyli nagłe porywy, czy nagle się uspokaja. Co się wtedy dzieje na niebie skąd i dokąd płyną chmury, co się dzieje z ciśnieniem. Ile i jakie już są liście na drzewach tu w okolicy mojego domu, a jakie są nad brzegami jeziora. Takie różnice mogą mi potem wiele pomóc w orientacji co robią ryby w jeziorze kiedy ja siedzę w domu i mam lenia. Notuję i zapamiętuję właściwie wszystko co mi się wyda przydatne lub nawet nie, a notować można nieskończenie wiele ile tylko mi wyobraźnia podpowie. To co tu napisane to tylko kropelka zmian w jeziorze.
Jeżeli się komuś poszczęści i trafi kiedyś na tarło okoni, płoci i potem leszczy i to w obydwie tury, a jest to możliwe. I wszystko dokładnie sobie potem zanotuje w jakich warunkach pogodowych te tarła się odbyły. Czyli jaka była temperatura wody, jak długa ta temperatura się przed tarłem utrzymywała, jaki był kierunek wiatru i jak mocno wiał. Ale najważniejszy w tych okresach okazuje się księżyc, czyli jego faza. Coś w tym jest, bo od wielu lat mi się tarła pokrywają z co roku tą samą fazą księżyca.
Jak wie każdy wędkarz każdy gatunek ryby po tarle ma jakiś tam okres odpoczynku. I słusznie każdemu się to należy. Ale przez Kilka sezonów sprawdziłem sobie jak długi to jest odpoczynek dla większości gatunków, która ja łowię. Tu też ten odpoczynek się zaczyna od temperatury wody, ale i na niej się kończy jak to się rozszyfruje na ryby można jechać prawie na pewniaka i to nie na żadne wymiarówki tylko na medalowe ryby. Kiedy to następuje, a tu to już trzeba trochę wysiłku…
Bogdan Barton.



5 thoughts on “Wiosenne notatki”
super artykuł.. pogodził się już Pan że lodu nie będzie czy jeszcze liczy na zasiadkę nad przeręblem ? jesteśmy pod wpływem wyżu z nad Rosji może się synoptycy pomylą i zagości mrozna aura na dłużej w naszym regionie.. pozdrawiam serdecznie
pięknie, Bodzio! Jakbym tam był i sam te płocie ciągnął…
Swietny artukuł ukazujący ile pracy i serca wkładasz w to co robisz
Bogdan na 100%nie pogodzi sie z brakiem lodu i dlatego juz siedzi nad jeziorem i ciagnie leszcze po 2-3 kg^^^ w czasie gdy my myslilimy czy juz mozna wejsc na lód:)
jak ja uwielbiam te notatki, artykuły Bodzia. Mają w sobie tyle cennych wskazówek, porad.